JEZIORO TAJEMNIC. W dniach 11-12 marca 2017r. na jeziorze Lubie odbył się pierwszy rekonesans nurkowy w ramach akcji „Jezioro Tajemnic”. O godz. 10:00 podczas odprawy kierujący pracami podwodnymi Dariusz de Lorm (Szkoła Nurkowania ANDAtek) przedstawił nurkom oraz osobom biorącym czynny udział w misji eksploracyjnej plany nurkowe dwudniowej akcji. To była już IV Misja w II sezonie Akcji Jezioro Tajemnic.
O godz. 10:45 akcja przeniosła się na wodę. Załogi wypłynęły na miejsce docelowe tj. przesmyk między Ostrym Rogiem, a Karwicami, gdzie rozlokowano 2 ekipy, po 2 nurków. Celem akcji było potwierdzenie lub obalenie legendy o zatopionym orszaku ślubnym w jeziorze Lubie. I etap prac nie potwierdził legendy, zobaczymy co pokażą kolejne.
Ponadto znaleziono przypinkę związku kombatanckiego, pin patriotyczny oraz inne drobne elementy. W czasie nurkowania z dna wyjęto 5 kotwic.
Kolejny dzień akcji przeniósł się w okolice miejscowości Gudowo, gdzie według relacji okolicznych mieszkańców znajduje się zatopiony wrak samolotu. Po skanowaniu dna sonarem bocznym stwierdzono 3 obiekty leżące na dnie zbiornika. Jeden z nich został sprawdzony, ale okazał się kłodą drzewa. Dwa pozostałe zostaną sprawdzone kolejnym razem.
Zaplanowano już kolejną ekspedycję nurkową w ramach akcji „Jezioro Tajemnic”, która będzie miała miejsce w dniach 1.04 – 2.04. 2017r. pn. „Ogólnopolskie zawody wyławiania śmieci z wody” . Misja odbędzie się na jeziorze Lubie, nazwanym przez nurków „Złotym jeziorem” i będzie jednocześnie oficjalnym otwarciem sezonu nurkowego. Planuje się w niej udział większej liczby nurków.
Organizator akcji składa szczególne podziękowania za pomoc dla: OSP Lubieszewo, a także WOPR Rogoźno, za udostępnienie sonaru i motorówek. Akcję wsparły także: ANDAtek – F.H.U. „ANDA”, OSP Torzym, ECN Systemy nurkowe (Sponsor nagrody za „U-boota” z jeziora Drawsko), DIVER Serwis sp. Z o.o. (Sponsor nagrody za „U-boota” z jeziora Drawsko) oraz Z.E.I. Mariusz Szymański.
W tej misji uczestniczyli: Honorata Matuszewska – Dziewczyna Jeziora Tajemnic 2017, Aleksandra i Dariusz De Lorm (Ambasador Akcji Jezioro Tajemnic), Przemek i Dominik Glanc, Dariusz Kuternowski, Marta Byczkiewicz, Marcin Szyrwiel, Mariusz Szymański, Grzegorz Piszcz, Marek Tomaszewski, Piotr Janicki, Maria Tarczyńska, Robert Patrzyński, Radosław Malinowski, Adam Brzuska, Bartosz Drzewiecki, Wiesław Piotrowski (Ambasador Akcji Jezioro Tajemnic), Grzegorz Forysiak (Stowarzyszenie Miłośników Nurkowania Wrakowego „Wrakersi”, Sponsor nagrody za „U-boota” z jeziora Drawsko), Sebastian Kukulski, Paweł Nowak, Emil Kozak, Mariusz Kurowski, Adam Borowczyk, Krzysztof Szylak, Adam Wojtewicz, Janusz Olesiak, Robert Cypel, Andrzej Kraszewski, Marek Kubacki, Karol i Sebastian Kuropatnicki.
Obraz sonarowy dna Lubia
Odprawa przed poszukiwaniami
Hindenburg – prawdopodobnie odznaczenie – znalezisko
JEZIORO TAJEMNIC. W związku z prowadzoną obecnie trzebieżą lasu na odcinku Złocieniec-Cieszyno, wzrosło zainteresowanie ruinami w pobliżu miejsc gdzie obecnie jest prowadzona wycinka drzew. Obiekty są ściśle związane z nasypami, których przeznaczenie nie jest tajemnicą dla mieszkańców gminy Złocieniec.
Widok na nasyp „Berlinki” w okolicach Cieszyna (drzewostan przecinający widoczną ścieżkę rowerową)
Na samym początku złocienieckiej ścieżki rowerowej ocieramy się o nasypy planowanej autostrady, która potocznie nazywana była berlinką. Jadąc szlakiem wytyczonym przez dawną linię PKP docieramy do Cieszyna, tam można podziwiać nieukończony wiadukt majestatycznie górujący nad okolicą. Elementy dawnych robót drogowych stały się na swój sposób atrakcją turystyczną… choć niestety, są traktowane po macoszemu przez przewodniki turystyczne – stanowiąc obiekt zainteresowania jedynie wąskiej grupy dociekliwych turystów.
W lesie, na północ od Złocieńca widać wyraźne ślady budowy „Berlinki” środkowego odcinka RAB 4b (niem. Reichsautobahn) [1], zaś od wschodu usytuowany jest fragment autostrady, który łączył się z „Berlinką” na wysokości wsi Cieszyno – tworząc węzeł Falkenburg[2].
Prace budowlane zapoczątkowano już w grudniu 1933r.. Hermann Göring [3] i Gauleiter Erich Koch symbolicznie wbili szpadle w ziemię rozpoczynając czteroletni plan wychodzenia Niemiec z kryzysu[4] – budowa dróg (RAB) była jednym ze sposobów walki z wielomilionowym bezrobociem.
Prowadzone inwestycje drogowe, finansowano głównie ze składek na ubezpieczenia społeczne (Reichsarbeitslosenversicherung), a do robót wykorzystywano bezrobotnych[5]. Do 1938 roku zrealizowano budowę kilku tysięcy kilometrów dróg. W tym czasie wzniesiono na obrzeżach Złocieńca (dzisiejsza ul. Myśliwska) budynek zarządu ds. budowy i eksploatacji autostrady, tzw. Strassenmasterei wraz zespołem mniejszych budynków mieszkalnych dla pracowników[6].
Budynek Strassenmasterei – dzisiaj ul. Myśliwska w Złocieńcu
Po rozpoczęciu wojny zakładano przyśpieszenie prac budowlanych wykorzystując jeńców wojennych. W tym celu utworzono specjalne obozy pracy służące budowie autostrady Reichsautobahnlager (w skrócie RAB-Lager) większość powstała na przełomie 1939/1940r.. Pierwszym obozem (nie posiadał on jednoznacznie określonej funkcji) był obóz nad jeziorem
Dłusko. W literaturze widnieje jako Polenlager[7], w którym miało znajdować się 45 polskich jeńców. Obecnie można zlokalizować na nim ślady po co najmniej 5 budynkach.
Widok na obóz jeniecki przy jeziorze Dłusko
Kierując się na północ od jeziora Dłusko, idąc dawną autostradą, natrafimy na kolejny obóz RAB-Lager Czarnówek I (Schwarzsee I), w którym przebywało 288 polskich robotników. Obóz zlokalizowany jest przy obecnym rezerwacie przyrody, czyli Jeziorze Czarnówek, w niedalekiej odległości od obecnego parkingu leśnego. Do dziś, w tym miejscu, są zachowane 4 fundamenty po barakach.
Pozostałości obozu jenieckiego nad Jeziorem Czarnówek I
Kontynuując wędrówkę nasypem wzdłuż szosy, mijamy Czarnówek i natrafiamy na kolejny obóz RAB-Lager Czarnówek II (Schwarzsee II) zlokalizowany przy szosie do Cieszyna – według źródeł w tym obozie pracowało 218 polskich robotników.
Widok na obóz jeniecki Czarnówek II
Podążając szlakiem „Berlinki” zobaczymy wiele pozostałości po obozach jenieckich – nie tylko RAB-Lager. Część robotników przymusowych była rozlokowana po gospodarstwach i obiektach przemysłowych. W latach 1941-1945 na terenie Powiatu Drawskiego mogło pracować nawet do 6 tyś robotników przymusowych[8] rozlokowanych w około 20 obozach. W większości byli to Polacy, ale można było natrafić tam również na ślady obecności obywateli Rosji i Francji. Warto zaznaczyć, że po wrześniu 1943 roku wraz z przejściem Włoch na stronę aliantów, do przymusowych robotników dołączyli również jeńcy pochodzenia włoskiego.
Opisane miejsca są niemymi świadkami ciężkiej pracy tysięcy robotników przymusowych. Spośród opisanych obiektów wyróżnia się obóz zlokalizowany przy jeziorze Czarnówek. Warto poświęcić czas na odnalezienie ruin wśród zarośli, by spojrzeć z nich na spokojną taflę jeziora i poczuć niesamowity nastrój tego miejsca.
JEZIORO TAJEMNIC. Przypominamy wielkie odkrycie ujawnione w ubiegłym roku. Trzy kamienne kręgi odnaleziono w lasach niedaleko miejscowości Pławno w gminie Czaplinek. Są wyjątkowe. Co więcej, nie jest wykluczone, że w pobliżu odnajdą się kolejne. Teren bada ekipa Muzeum w Koszalinie, Partner Akcji „Jezioro Tajemnic”.
Pierwsze plenerowe spotkanie Dyrektora Muzeum Jerzego Buziałkowskiego i Starosty Drawskiego Stanisława Kuczyńskiego odbyło się w ub. roku właśnie w wyjątkowej scenerii nowo odkrytego stanowiska archeologicznego z kamiennymi kręgami pod Czaplinkiem. Znalezisko z Pławna to unikat, bowiem na Pomorzu zachowało się jedynie jeszcze 5 stanowisk podobnego typu.
Informacja o tajemniczych głazach wystających z ziemi dotarła do muzeum z Nadleśnictwa Świerczyna. Na razie naukowcy stwierdzili istnienie trzech kręgów, ale w niezbadanej jeszcze okolicy może być ich więcej. Kurhany nigdy nie były lokalizowane przypadkowo. Wybierano miejsca z jakichś powodów niezwykłe. Dziś jednak pozostaje zagadką, dlaczego umieszczono je kilka kilometrów od jeziora Drawsko.
Choć media ochrzciły je mianem „Polskiego Stonehenge”, archeolodzy nie lubią tego określenia. Znajdująca się w Wielkiej Brytanii budowla megalityczna o tej nazwie miała bowiem inne funkcje i dlatego proponują nazywać je po prostu kręgami gockimi.
Plemię Gotów, przybyłe na teren Pomorza ze Skandynawii, to jedno z największych i najważniejszych plemion wschodniogermańskich, mówiące językiem gockim. Zajmowało ten teren od końca I w. do początków III w. Przez kilka stuleci Goci przemieszczali się na południe Europy, by w IV wieku przyczynić się do upadku Cesarstwa Rzymskiego w okresie zwanym Wielką Wędrówką Ludów.
JEZIORO TAJEMNIC. Prezentujemy drugą (ostatnią) część wypowiedzi uczestników konferencji popularnonaukowej z lutego br., podsumowującej rok działania Akcji „Jezioro Tajemnic”.
To bardzo ciekawy materiał, w którym głos zabierają Krystyna i Andrzeja Osadczukowie (Uniwersytet Szczeciński), którzy potwierdzili naukowo wiarygodność legendy o istnieniu w toni jeziora Drawsko podwodnego osuwiska ziemi sprzed dwóch wieków, nazywanego „podwodnym poligonem”, Stanisław Kuczyński (Starosta Drawski), zdumiony przerastającymi oczekiwania efektami Akcji, Łukasz Gładysiak (zawodowy historyk, właściciel Studio Historycznego Huzar z Koszalina – Partner Akcji), podsumowujący rok działań i bardzo ciepło oceniający wielkie zaangażowanie społeczności lokalnej oraz – wisienka na torcie – wywiad z „Dziewczyną Jeziora Tajemnic 2017” Honoratą Matuszewską, aktywną uczestniczką Akcji. Polecamy!
JEZIORO TAJEMNIC. W najbliższy weekend w ramach Akcji „Jezioro Tajemnic” odbędzie się pierwszy rekonesans nurkowy na drugim potężnym akwenie powiatu drawskiego. W jeziorze Lubie (Gmina Złocieniec) nurkowie postarają się sprawdzić, ile prawdy jest w pewnej ludowej opowieści.
– Opowieść znana jest w co najmniej kilku wersjach – mówi Burmistrz Złocieńca Krzysztof Zacharzewski. – Jedna z nich mówi, że zimą 1944 roku, orszak weselny miał sobie skrócić drogę i przejechać przez zamarznięte jezioro Lubie. Niestety, lód nie wytrzymał. Misja nurkowa, która odbędzie się w najbliższy weekend ma zbadać rzekome miejsce tego, owianego legendami wydarzenia.
Jezioro Lubie to drugie po Drawsku największe jezioro Pojezierza Drawskiego. Powierzchnia zwierciadła wody wynosi 1487,5 ha i znajduje się na wysokości 95,5 m n.p.m. Głębokość sięga 46,2 m, zaś długość przekracza 14 km. Na jeziorze znajduje się 5 wysp. Jego południowy brzeg porasta Puszcza Drawska. Przez Lubie, podobnie jak przez jez. Drawsko, przepływa rzeka Drawa. Południowy brzeg jeziora (od strony Karwic) nie jest dostępny dla osób cywilnych. Znajduje się tam jeden z największych poligonów wojskowych w Europie – Poligon Drawski.
Gmina Złocieniec niedawno przyłączyła się do Akcji Jezioro Tajemnic. Fragment jej terenu leży nad jeziorem Drawsko. Wspólnie zamierzamy przyjrzeć się m.in. zagadkom jeziora Lubie.
A oto legenda, która stałą się przyczynkiem do ekspedycji badawczej:
„Pewnego bardzo mroźnego dnia w Karwicach odbywały się huczne ślubne uroczystości. Ponieważ pan młody pochodził ze wsi Gudowo leżącej po drugiej stronie jeziora postanowiono, że bardzo atrakcyjnym elementem zabawy weselnej będzie wieczorny kulig, podczas którego goście z zapalonymi pochodniami ruszą po zamarzniętym jeziorze zaprzężonymi w konie saniami do rodzinnej wsi pana młodego. Długa kolumna sań wjeżdżająca na skute lodem jezioro i oświetlona pochodniami wyglądała zaiste imponująco. W pierwszych najokazalszych i wspaniale przyozdobionych saniach siedziała para młoda. Wśród śmiechów i okrzyków radości kolumna pędziła w kierunku światełek widocznych po drugiej stronie jeziora, gdzie znajdowało się Gudowo. Orszak weselny mijał właśnie wyspę Rybaki, kiedy dał się słyszeć mrożący krew w żyłach łoskot pękającego lodu. Ludzkie okrzyki przerażenia mieszały się z rozpaczliwym rżeniem koni. Po kilkudziesięciu sekundach wszystko jednak ucichło, a cały orszak weselników zniknął na zawsze w ciemnych wodach jeziora Lubie.”.
Autorem opisu legendy jest Jarosław Leszczełowski
Lubie. Strzałką zaznaczono miejsce w połowie jeziora gdzie miało dojść do legendarnej przeprawy – Źródło gogole maps
JEZIORO TAJEMNIC. Podczas posiedzenia Zarządu Powiatu Drawskiego w Dniu Kobiet Honorata Matuszewska odebrała narody za zwycięstwo w konkursie.
Celem konkursu był wybór osoby, której wizerunek zostanie wykorzystany do promocji Akcji w tym roku. Znaleźć się ma m.in. w publikacjach związanych z Jeziorem Tajemnic, na stronach internetowych, czy bannerach.
Zwyciężczyni określana jest jako osoba bardzo skromna i ciepła, a jednocześnie spontaniczna. Kocha zwierzęta. Pochodzi z Porostu w Gminie Bobolice. Aktywnie bierze udział w akcji Jezioro Tajemnic, osobiście wspierając poszukiwaczy. Z pewnością będzie ją można spotkać na niejednej jeszcze misji.
Laureatka pokroiła tort ze swoją podobizną, a także otrzymała nagrody finansowe. Tysiąc złotych „na dobry początek” ufundował Starosta Drawski. Kolejne pięćset przysłała firma EACTIVE z Wrocławia. Taką samą sumę przekazała Gmina Czaplinek. Łącznie to 2000 zł.
JEZIORO TAJEMNIC. W najbliższych okolicach jeziora Drawsko, na terenie gmin Czaplinek oraz gminy Złocieniec, odkryto kilka wczesnośredniowiecznych siedzib ludzkich. To odkrycia dużej wagi, każące w nowy sposób patrzeć na historię ziem Pojezierza Drawskiego. Będziemy cyklicznie je prezentować.
Na trop dawnych mieszkańców niedostępnego Półwyspu Sulibórz (jez. Drawsko), który dawniej najprawdopodobniej był wyspą, a dziś nazywany jest także „Wyspą Harcerską”, niezależnie od siebie natrafili muzealnicy z Koszalina (w 2015 r.) i poszukiwacze w ramach Akcji „Jezioro Tajemnic (w 2016 r.). Tym ostatnim pomógł przypadek, gdy podczas wizyty na półwyspie natknęli się na rozgrzebaną przez dziki ziemię. Wystawały z niej ceramiczne skorupy.
– Znaleziska to pozostałości rozległej osady położonej na tzw. Wyspie Harcerskiej, położonej w obrębie gruntów wsi Sulibórz. W zestawieniu z niezwykłym mikroregionem osadniczym związanym z Jeziorem Zarańsko, świadczą o wybitnej roli ziemi drawskiej we wczesnym średniowieczu – podkreśla Andrzej Kuczkowski, pracownik Działu Archeologii Muzeum w Koszalinie. – Dzięki naszym działaniom w ramach partnerstwa przy realizacji projektu „Jezioro Tajemnic”, omawiane stanowiska zostaną objęte ochroną konserwatorską, a także znajdą się w planie badawczym Muzeum na najbliższe lata.
Na Suliborzu, tuż przy brzegu jeziora Drawsko, znajduje się także zabezpieczone cembrowiną źródło. Obecnie korzystają z niego harcerze, choć niewykluczone, że służyło także dawnym mieszkańcom tego zakątka.
– Myślę, że to źródło można by doskonale wykorzystać jako atrakcję turystyczną – mówi Stanisław Kuczyński, Starosta Drawski. – Leży ono na terenie będącym własnością Gminy Czaplinek. Odpowiednio oprawione byłoby wspaniałym celem dla żeglarzy lub kajakarzy, ponieważ najlepszy dostęp do niego jest właśnie drogą wodną. Atrakcją mogłoby zostać także stanowisko archeologiczne na Urazie, gdy już zostanie gruntownie przebadane.
JEZIORO TAJEMNIC. „Ja jestem pan Kowalski, a to jest pani Kowalska, innej nie chcę.” Któż nie pamięta tego zdania z sienkiewiczowskiego „Potopu”? Okazuje się, że i Czaplinek miał swego Rocha Kowalskiego.
Historię Rocha Kowalskiego, który zginął w marcu 1945 r. pod Kluczewem, nadesłał Wiesław Krzywicki z Czaplinka. Oto ona:
„Chyba wszyscy znamy z „Potopu” H. Sienkiewicza Rocha Kowalskiego, dragona pana Maleszki w służbie księcia Janusza Radziwiłła. Był mocny, księciu się z pięści podobał, gdyż podkowy lamie i z chowanymi niedźwiedziami wpół się bierze, a takiego nie znalazł, którego by nie rozciągnął. Ślepo słuchał rozkazów księcia, był mu wierny, dopóki nie poznał pana Zagłoby, który podał się za jego wuja, upił go, i sam podstępem wydostał z niewoli, a potem Rocha przeciągnął na stronę króla Jana Kazimierza. Roch Kowalski wsławił się nienawiścią do Karola Gustawa, którego omalże nie zabił. Trafił do niewoli króla szwedzkiego, ale ten go wypuścił. Zginął z rąk księcia Bogusław Radziwiłła.
Miał i Czaplinek swego Rocha Kowalskiego, o którym napisał Melchior Wańkowicz w książce „Wojna i pióro”:
Dnia 9 maja 1945 roku, dnia więc historycznego, serwis telegraficzny urzędowej agencji prasowej PAP „Polpress” pęczniał od uroczystej oficjalszczyzny, depesz pełnych niekłamanej radości i pierwszych sztywniackich już komunikatów z malutkich mieścin wyzwolonego kraju oraz ze światowych metropolii. Doniesienia z Berlina i telegramy z San Francisko nieskutecznie rywalizowały rozmiarami z informacjami o ruszeniu produkcji pasztetówki na Pradze i sznurowadeł w Łodzi.
Wśród tych wiadomości, gdy studiowałem ówczesne doniesienia prasowe z frontu, gdy próbowałem znaleźć różnice między typem i charakterem relacji, od stale żyjących na froncie wśród wojska specjalnych wysłanników „Dziennika Polskiego”, „Rzeczypospolitej”, „Robotnika”, Agencji PAP i innych, wśród tych wiadomości natrafiłem przypadkowo na dziwny tekst, który przykuł moja uwagę:
„Nasz znużony krok nabiera lekkości i siły.
Z tak daleka idziemy. Przeszliśmy tyle dróg, tyle rzek, tyle granic.
A prze całą drogę w każdej serii automatu, w warkocie każdego motoru, nawet w stuku zwykłych maszyn do pisania powtarzał się ten sam refren: Berlin, Berlin.
Trzysta dwadzieścia pięć rozkazów Stalina – oto etapy pochodu. Rozkaz dwieście dwudziesty trzeci obwieścił światu zdobycie Warszawy. Jaki będzie numer rozkazu o zajęciu Berlina – nie wiem. Ale wiem, że będzie.
I wiem, że na gruzach faszystowskiej stolicy trzepotać będzie zwycięsko, obok czerwonych sztandarów radzieckich, biało-czerwony sztandar mojej Ojczyzny.
My jesteśmy bardzo zajęci. Nabijamy broń, naprawiamy motory, leczymy rany, drukujemy żołnierskie gazety i ciągle, ciągle i uparcie idziemy naprzód. Im bardziej będziemy zajęci, tym szybciej będzie zajęty Berlin.”
Materiał podpisany był:
(Z notatnika poległego żołnierza)
Tekst ten różnił się od reszty wszystkim. Odstawał formą. Zastanawiał treścią. Intrygował podpisem. Nic z tego nie pasowało do urzędowej agencji telegraficznej. Co więc zdecydowało, że go opublikowano?
Próba wyjaśnienia tej tajemnicy naprowadziła mnie na ślad Rocha Kowalskiego, jedynego cywilnego korespondenta rządu lubelskiego, jaki zginął na froncie 1 armii.
Z wojskiem dotarł na Wał Pomorski. Na ten „klucz do Berlina”, budowany już w 1936 roku, a teraz broniony przez samego szefa SS-manów Himmlera siłami wielkiej zbieraniny z podbitej Europy: Finów, Łotyszów, Węgrów, Rumunów, Holendrów, Litwinów, tysięcy Volkssturmistów i resztek doborowych oddziałów SS.
Kowalski spieszył się. W marszu przesłał do redakcji sześć korespondencji. Drugie tyle już z samych walk. Spieszył się też, aby być pierwszym: za nim mieli ruszać ponoć następni wysłannicy agencji; Michał Andruszkiewicz, Klaudiusz Wachowiak, Wit Gawrek.
Z marszu Kowalski telegrafuje:
„Jestem już na terenie hitlerowskiego „imperium”. Jako pierwszych jego przedstawicieli spotykam w jednym z miast troje staruszków: Niemca i dwie czarno ubrane Niemki. Są najwyraźniej przerażeni. Na nasze wezwanie nieufnie zbliżają się do wozu.
– Rozumiecie po polsku ?
– Ich verstehe nicht – bełkoce stary Fryc i na wszelki wypadek dodaje, uśmiechając się przymilnie – Hitler kaputt.
Niemki jakby tylko na to czekały: wybuchają lawiną oskarżeń pod adresem hitlerowskiego ustroju i jego autorów. Hitler kaputt – te dwa słowa powtarzają wciąż na dalszej naszej drodze. Niemal każdy napotkany na drodze Niemiec mruczy pod nosem to zaklęcie nowej orientacji politycznej zbankrutowanego „Herrenvolku”.
Na każdym kroku widać, że Hitler jest już naprawdę i ostatecznie kaputt. Wystarczy spojrzeć na drogę, na której obok spalonych czołgów ze znakiem swastyki widnieją porzucone wózki ręczne i dziecinne, tłomoki, walizki, parasolki, hełmy żołnierskie i kapelusze damskie, broń, poduszki, meble. Wszystko to wdeptane w błoto, zabarwione tu i ówdzie krwią, której wielkie kałuże widnieją obok padłych koni.
Mijamy po drodze uchodźców: przerażeni, wygłodniali, obdarci, uskakujący trwożliwie na stronę na widok auta – jakże niepodobni są dziś do pewnych siebie, zarozumiałych i nieludzkich względem innych Hansów i Fryców, których tylu widzieliśmy w Polsce. Snują się gromadami po drogach, sami nie wiedząc dokąd i po co. Mówią, że kazano im uciekać w głąb Rzeszy, ale wieści o straszliwych skutkach bombardowań alianckich powstrzymywały ich w drodze. Z małego odcinka, na którym jesteśmy, podobno sto pięćdziesiąt tysięcy Niemców już uciekło”.
W trzy dni później, na odwrocie jakiegoś różowego kwestionariusza niemieckiego, donosił, że dotarł do sztabu armii. Przysyła dwie następne korespondencje. Bardzo słabe, ogólnikowe, napuszone. Wzoruje się na stylu, który go zewsząd otacza: krzepiącym, mobilizującym, entuzjastycznym. To jego krzepienie jest nieprzekonywujące, a entuzjazm jakiś przygaszony. Nie umie tak…
Dopiero za parę dni, z pierwszej linii, błyśnie pierwszymi i ostatnimi obrazami, które go przejęły.
Stanisław Ryszard Roch Kowalski zaczął dziennikarstwo tuż przed wojną. Nie wyróżniał się też w swoim pisaniu czymś specjalnym, poza tym że nie potrafił długo zagrzać miejsca w jednej redakcji. Pracował w kilku pismach, dorabiał w tylu samo. Ich charakter i kierunki były różne: „Echo Kresowe” i „Front Robotniczy”, „Głos Powszechny”, „Front Młodych” i „Poradnik Spółdzielców Rolniczych”. Nigdy nie palił się do reportażu, wolał artykuliki ekonomiczno-społeczne, porady prawne, informacje gospodarcze.
Wojna przerwała mu studia ekonomiczne na Wolnej Wszechnicy Polskiej – wiadomości z tego zakresu chyba nie przydawały się, gdy w okupowanej Warszawie założył na bazarze Różyckiego własny stragan, który prowadził przez prawie cały czas wojny. Była to niezła makieta jego konspiracyjnej działalności od 1941 roku: oficera wywiadu Zgrupowania 662 AK – Rejon II Warszawa-Praga.
Nie wiadomo, jaka okoliczność i cecha przedwojennej dziennikarskiej działalności Rocha Kowalskiego sprawiła, że Niemcy zwrócili się do niego z propozycja współpracy w „Nowym Kurierze Warszawskim”. Odmowa pracy w gadzinówce zmusiła, że trzeba było dać nura i ukryć się, ale nie przeszkodziła, aby przed zbliżającym się powstaniem warszawskim wrócić w terminie do swego macierzystego oddziału na Pradze.
Teczka personalna byłego AK-owca, który zgłasza się do służby w Lublinie, leży w archiwum Polskiej Agencji Prasowej. Nie zawiera nic specjalnego: w ankiecie podaje zawód „kupiec”, a do niej przypięta jest prośba kierownika „Polpressu”, skierowana do samego PKWN, o wydanie… łóżka polowego dla nowego pracownika.
Na łóżku tym, które było jednocześnie jego biurkiem redakcyjnym, nie lubił długo siedzieć. Mimo, że Polska Agencja Prasowa mieściła się na ulicy Spokojnej, w tej samej lubelskiej kamienicy, co PKWN, a było to szczegółem nie bez znaczenia, zważywszy na prawo korzystania ze stołówki, w której jadali Bierut i Osóbka, oraz możliwość załatwienia sobie ciepłej posadki w tworzonych masowo ministerstwach – Roch Kowalski rwał się stale na front. Za wkraczającymi więc wojskami pomaga organizować najpierw oddziały PAP w spalonej Warszawie, a następnie w Łodzi. To są przecież te dni, kiedy jeszcze nie wiadomo, czy Lublin, czy też Łódź będą Warszawą…
Dopiero w lutym 1945 roku udaje mu się dostać na front – uzyskuje nominację na korespondenta wojennego „Polpressu” przy 1 armii WP. Dogania ją już w czasie walk na Wale Pomorskim. Nieliczne korespondencje i reportaże, które zdążył nadesłać do redakcji, mówią prawie wyłącznie o przełamywaniu tej silnej linii obrony.
Na froncie zdążył przebywać tylko kilka tygodni, ale były „kupiec” okazał się rasowym dziennikarzem o nieprzeciętnej ruchliwości.
Warunki ma niełatwe – normalne utrudnienia, jakie spotyka każdy korespondent na froncie, tu spotęgowane faktem, iż armia znajduje się w stałym natarciu i wykrwawia swe oddziały na uporczywej niemieckiej obronie Wału, tracąc siedemnaście tysięcy żołnierzy. W przedwojennym gryzipórku redakcyjnym i specjaliście od bazarowego handlu na straganie – odzywa się żyłka warszawskiego knajaka z Targowej rodem. Potrafił wcisnąć się w wiele miejsc. Stale jeździ od pułku do pułku, od dywizji do sztabu, od oddziałów tyłowych na stanowiska artylerii. Choć na pewno przeszkadza mu w tym niemało jego inwalidztwo, brak od dzieciństwa lewej nogi. Zbiera mnóstwo materiałów, w ilości wielekroć przekraczającej ówczesne możliwości publikacyjne mocno prymitywnej agencyjnej redakcji, nadającej najchętniej sztampowe krótkie i ogólnikowe „obrazki informacyjne”, nieufnie trochę przyjmującej coraz liczniejsze i coraz obszerniejsze reportaże mało znanego pracownika, którego dynamiczne teksty zdawały się zagrażać dychawicznemu powielaczowi na ręczną korbkę – ważnej naonczas technicznej podporze państwowej agencji.
Na przełomie lutego i marca 1945 roku Kowalski donosi, że znalazł się „na odcinku gospodarstwa Kieniewicza”. Była to 4 DP, która toczyła zaciekłe walki w rejonie Falkenburg (Złocieniec) i Dramburg (Drawsko) z oddziałami 10 Korpusu SS oraz korpuśnej grupy von Tettau. Jednakże bijąca się na skraju lewego skrzydła polskiej armii 4 dywizja skręcała na północny zachód. Tymczasem nieustannym pragnieniem Rocha Kowalskiego było dotrzeć z wojskiem do Bałtyku.
Jedzie więc do prawoskrzydłowej 3 DP im. Traugutta, która najbardziej ze wszystkich jednostek 1 armii wysforowała się w tym momencie na północ. Kompanów do tego miała właściwych – samych kawalerzystów: z prawej radziecki 2 Korpus kawalerii Gwardii, z lewej 1 brygadę kawalerii WP
W dywizji tej Kowalski czuje się szczególnie dobrze, ma zresztą do niej sentyment. Ona bowiem stała we wrześniu 1944 roku na Saskiej Kępie. Jej to pułki 8 i 9 miały za sobą krwawą próbę przyczółka Czerniakowskiego. W kompaniach można było spotkać swojaków z Pragi. A gdy chodzi o morze, to Kowalski miał dobry węch; spośród polskich dywizji traugutowcy jako jedni z pierwszych dotarli do Kołobrzegu i nad Bałtyk.
Warszawskiego mieszczucha zaczyna na froncie fascynować technika. We wrześniu nie za wiele jej się nawidział. W korespondencji opublikowanej 7 marca, dnia, kiedy chyba już nie żył, podkreśla, że płyty stalowe bunkrów mają piętnaście centymetrów grubości, że kuchnie w nich elektryczne, a wieżyce ze strzelnicą ruchome – mechaniczne lub elektryczne.
I szuka ciekawych ludzi. Choć skrępowany opieką oficera, którego mu przydzielił zastępca dowódcy armii do spraw politycznych, Piotr Jaroszewicz, w trosce o skórę „cywila z Warszawy” – Kowalski potrafił takich znaleźć. W wąwozie wiodącym na pierwsza linię spotyka młodego człowieka w niemieckim mundurze. Jedzie on przebrać się w mundur… polski. Pomorzanin siłą wcielony do Wehrmachtu, Józef Rocot, uciekł, jak dowiedział się, że istnieje Wojsko Polskie: „W czasie chowania poległych, przy jednym z oficerów znaleźliśmy biuletyn frontowy i stąd dowiedzieliśmy się o wojsku polskim i o tym, że walczy na naszym odcinku. Zmówiliśmy się z kolegą i w nocy uciekliśmy… Teraz chcę dać znać kolegom, żeby i reszta Polaków tu przyszła”.
Kowalski zapisuje sobie temat na następne dni: „odszukać drugiego zbiegłego Polaka, nazywa się Ignacy Pająk”.
Tuż przed przyjazdem Kowalskiego do 3 DP Polacy zdobyli m.in. Tempelburg (Czaplinek) i wgryzali się w bunkry i umocnienia ryglujące sforsowanie rejonu Dratzig See (Jezioro Drawsko). Natarcie utknęło m.in. na północny zachód od Neusttetin (Szczecinek), na przesmyku między dwoma jeziorami, gdzie Niemcy mieli możność stawiania wyjątkowo zaciętego oporu. Kowalski chce bezpośrednio oglądać zdobywanie bunkrów na najbardziej wysuniętych pozycjach.
Ostatni z jego reportaży kończy się słowami: ,,Jesteśmy już tylko dwieście metrów od pierwszej linii. Zapada coraz gęstszy zmrok. Wysiadamy i pieszo idziemy do okopów”.
W tydzień potem Agencja „Polpress” zamieszcza relację porucznika T. J. Rolickiego, korespondenta frontowego „Polski Zbrojnej”:
„Niedaleko linii frontu, przed apteką w Tempelburgu, poznałem go, gdy fotografował trupy niemieckich żołnierzy, poległych w walkach o miasto. Naszemu oddziałowi spieszyło się bardzo, Roch Kowalski pozostał jeszcze, aby dokończyć zdjęć. Miał nas potem dogonić. Poruszał się na motocyklu z szybkością stu kilometrów na godzinę.
Dopędziwszy nas po jakimś czasie, nie zauważył, że przed Klaushagen (dzisiejsza wieś Kluczewo – przy. M. W.), które jeszcze było w rękach niemieckich, zeszliśmy z wozu, by porozmawiać z grupą świeżo wziętych do niewoli jeńców niemieckich, i poleciał na swojej maszynie naprzód. Minął w szybkim tempie stanowiska artylerii, minął pas umocnień i stanowisk działek i w odległości około trzystu metrów od nieprzyjaciela, umocnionego na skraju wsi Klaushagen, wpadł na minę.
Szybkość jednak, z którą jechał, oraz charakter terenu (asfalt) spowodowały, że mina wybuchła już po jego przejeździe. Pęd powietrza wyrzucił go z siodełka, ale upadł nie ponosząc wielkich obrażeń. Natychmiast zerwał się i zaczął biec w kierunku naszej piechoty. W tej chwili znalazł się pod obstrzałem ckm-ów niemieckich, które całymi seriami biły do widocznego celu. Zamiast upaść i doczołgać się do drzew, Kowalski usiłował dotrzeć biegiem do najbliższej lipy. I wtedy dosięgły go wraże kule. Całymi seriami strzelali doń Niemcy, jak się potem okazało, SS-mani ze 196 pułku piechoty oldenburskiej. Jeńcy opowiadali, że myśleli, że jest to któryś z ich wywiadowców, który zdobył motocykl i chce uciec do swoich oddziałów. Dopiero po wybuchu miny, gdy zauważyli, że wycofuje się w stronę oddziałów polskich, otworzyli do niego ogień z ckm-ów.
Kiedy w jakiś czas potem przejeżdżaliśmy tą szosą, nie było już zwłok. Zabrali je sanitariusze I batalionu; tylko krwawa plama wskazywała miejsce, gdzie zginął dziennikarz na posterunku. Choć nikt nie wydał komendy, wszyscy jednocześnie zasalutowaliśmy…”
Kowalski, stwierdziłem, jest postacią prawie całkowicie nieznaną w kraju. Nieznana jest dokładnie data, kiedy zginął. Wiadomość o tym dotarła do jego redakcji około 7 marca 1945 roku. Wydana, na dwudziestopięciolecie PAP, historia tej agencji – poświęca mu ogólnikowe zdanie. W „Poczcie chwały oręża polskiego”, prowadzonym przez miesięcznik „Wojsko Ludowe”, sylwetka Rocha Kowalskiego zamyka się 55-wierszową notatką, i to z błędem”.
Na podstawie relacji Alojzego Srogi z książki pamiętnikarskiej „Jednostka 08 250” wiemy, że Roch Kowalski zginął 4 marca 1945 roku. Melchior Wańkowicz „Wojna i pióro” MON 1983 wyd III”.
JEZIORO TAJEMNIC. Wszystko wskazuje na to, że doniesienia są prawdziwe: przez jezioro Drawsko miała przebiegać „berlinka”.
Nad tym, czy przez północny kraniec jeziora Drawsko planowano przeprowadzić fragment autostrady Berlin – Królewiec, zastanawialiśmy się w niedawnym artykule. Okazuje się, że to prawda. Wskazują na to stare mapy i ślady widoczne na tzw. Lidarze, czyli skaningu laserowym gruntu.
– Zdjęcia lidar przedstawiają miejsca gdzie została usunięta wierzchnia warstwa ziemi (humus) pod budowę autostrady – informuje Michał Kaliniak, pracownik Referatu Promocji i Rozwoju Gospodarczego w Urzędzie Miejskim w Złocieńcu. W stronę tego miasta miał biec dalszy ciąg tej budowli, zaś w lasach pozostało wiele jej śladów.
Zbigniew Januszaniec, regionalista z Czaplinka, przedstawił fragment mapy z 1961 roku, na której przerywanymi liniami zaznaczony jest przebieg trasy (publikujemy ją):
– Na tej mapie topograficznej linię nieukończonej autostrady zaznaczono tylko na tych odcinkach, gdzie efekty prac ziemnych związanych z budową autostrady były wyraźnie czytelne w terenie. Zaznaczyłem te odcinki czerwonymi strzałkami.
Czy półwysep na jeziorze Drawsko, przez który miała biegnąć trasa został usypany przez ludzi, jak wskazywały niektóre teorie, czy też jego pochodzenie jest naturalne? Tu również nie zawiedli nas Czytelnicy. Z. Januszaniec wskazuje na mapę z początku XX wieku, na której cypel jest naniesiony, co wskazuje na jego naturalne pochodzenie. Mapa ta przechowywana jest w Izbie Muzealnej w Czaplinku. Z kolei Jarosław Łysko, mieszkaniec okolic Czaplinka, nie wyklucza że mogło dojść do pewnych poprawek natury. Według jego oceny na cypel ten nawieziono ziemi, w celu przygotowania go pod budowę autostrady. Natomiast internauta Marcin Roszak dodał na fb Akcji trzy mapy akwenu i otaczających go terenów. Mapy pochodzą z końca 18 i początku 19 wieku. Są autorstwa Reymanna, Sotzmanna oraz Schroettera. Choć, jak wskazuje, na żadnej z nich nie widać wspomnianego cypla, jednak może to być wina małej dokładności ówczesnych opracowań.
Kolejna zagadka historyczna rozwiązana. Dziękujemy za pomoc!
JEZIORO TAJEMNIC. Doskonała i pełna humoru relacja z nurkowania w jeziorze Drawsko przygotowana przez Roberta Bendiga – Wielowiejskiego ze Szczecina może być najlepszą reklamą Pojezierza Drawskiego.
Serdecznie dziękujemy za nadesłanie pracy. Pan Robert otrzymał Suchy Skafander firmy Bare, model Trilam Tech Dry. Sponsorem Nagrody jest firma ECN- Systemy Nurkowe, ul. J. Sobieskiego 6, 78-500 Drawsko Pomorskie. ECN Systemy Nurkowe: http://www.bare.pl/